symptomyżycie z niedoczynnością

10 lat z niedoczynnością tarczycy i 10 błędów, których Ty możesz uniknąć!

napisała niedoczynna 6 maja 2022 0 komentarzy

Mija już 10 lat, odkąd towarzyszy mi niedoczynność tarczycy. Początki były trudne – do tej pory pamiętam swoje zdezorientowanie, gdy pojawiały się kolejne objawy, a nikt przez długie miesiące nie potrafił złożyć tego w jedną całość i postawić trafnej diagnozy.  Przez 10 lat przechodziłam chyba wszystkie możliwe fazy w boju z niedoczynnością – od totalnej rezygnacji i stanów depresyjnych, przez chwilowe złudzenie poprawy, po stan, w którym zdarza mi się zapominać, że mam niedoczynność.  Dziś cieszę się optimum zdrowia i dobrego samopoczucia, dlatego postanowiłam podzielić się z Wami 10 błędami, które popełniłam po drodze. A wiadomo – najlepiej uczyć się na cudzych błędach!

Kolejność błędów jest przypadkowa, ponieważ każdy z nich uważam za kardynalny. Szczerze mam nadzieję, że udało Wam się ich uniknąć!

1. Nakręcanie spirali paniki

Gdy już dowiedziałam się, co mi dolega, zamiast odetchnąć z ulgą i zabrać się do działania, zaczęłam… wertować fora internetowe w poszukiwaniu doświadczeń osób, u których też zdiagnozowano niedoczynność. Wtedy dowiedziałam się, że tak naprawdę wyszłam z gabinetu endokrynologa z wyrokiem dożywocia (bo przecież jestem skazana na leki już na zawsze), najpewniej w ciągu kilku miesięcy wyłysieję, ze swoją ciągle rosnącą masą będę mogła dołączyć do zawodników sumo i z pewnością nigdy nie zajdę w ciążę. Dziś już wiem, których stron internetu lepiej nie odwiedzać i pragnę Was przestrzec.

Dla tak wielu z nas googlowanie objawów jest pierwszym naturalnym odruchem, gdy zauważymy coś niepokojącego. Nic dziwnego, wszyscy wiemy, jak funkcjonuje nasza służba zdrowia i ile czeka się w kolejce do specjalisty. Źródła internetowe traktujmy jednak z dozą sceptycyzmu i dystansu (o ironio, pisze to autorka bloga internetowego😄)  – nie mamy przecież pewności, że artykuł nie wyszedł spod pióra przypadkowego copywritera, tak samo jak cała chmara komentarzy pod nim. Im więcej kontrowersji, tym większy ruch na stronie…

Dziś z pewnością na starcie zrezygnowałabym z czytania wypocin osób, które zarażają pesymizmem – negatywne nastawienie długo sabotowało moją walkę o lepsze samopoczucie. Żałuję, że 10 lat temu nie trafiłam na pozytywne i edukujące treści, konkretne rozwiązania i przykłady osób, które rzeczywiście ujarzmiły niedoczynność.

2. Nieprawidłowe przyjmowanie hormonu

Na przestrzeni lat zauważyłam, jak mocno jest demonizowana kwestia syntetycznego hormonu tarczycy. W pewnym momencie był szał na sproszkowaną świńską tarczycę, która zawiera jednak dawki T3 przekraczające wartości fizjologiczne – dlatego nie ma powszechnego zastosowania. Powiedziałabym nawet, że endokrynolodzy unikają jej jak ognia. Natomiast lekką ręką przepisują euthyrox i letrox, czasami zbyt przedwcześnie – dlatego jeśli masz wątpliwości, zasięgnij opinii drugiego endokrynologa. Od siebie dodam tylko tyle – jeśli przyjmowanie hormonu na danym etapie jest uzasadnione, daruj sobie bunt. Przez 10 lat pod okiem endokrynologa odstawiałam hormon i wracałam do niego – np. podczas przygotowań i w ciąży, podczas laktacji, w okresie nasilonego stresu. Nie przekreśliło to możliwości odstawienia z biegiem czasu. Pamiętaj jednak, że nie w każdym przypadku będzie możliwa całkowita rezygnacja z hormonu – o tym powinien zadecydować kompetentny endokrynolog. Samodzielna decyzja o odstawieniu hormonu, szczególnie bez wsparcia suplementacji, ziół i innych działań naprawczych, to równia pochyła.

O możliwych błędach w przyjmowaniu hormonu tarczycy pisałam tutaj.

3. Zrezygnowanie podczas poszukiwań endokrynologa

Poszukiwania endokrynologa z powołania przypominają trochę te nieudane związki, których musisz doświadczyć, zanim spotkasz życiowego partnera. Jeśli na samym początku usłyszysz: „przecież wyniki są dobre, samopoczucie też powinno takie być”, uciekaj, gdzie pieprz rośnie. Przez te 10 lat „przerobiłam” wizyty u 5 endokrynologów, u każdego pojawiając się co najmniej 3 razy. Co mnie zniechęciło? Brak dociekliwości, niechęć do zlecania badań, przepisywanie hormonu jako jedyne rozwiązanie, zero trafnych wskazówek dotyczących żywienia i aktywności, badanie samego TSH (czyli wróżenie z fusów).

Jak wreszcie udało mi się znaleźć endokrynolożkę, z którą nadaję na tych samych falach?

Zapytałam o kogoś sprawdzonego w niedoczynnych grupach wsparcia, zapoznałam się z opiniami na znanym lekarzu, odczekałam swoje i przekonałam się, że wizyta może być dialogiem na równym poziomie, a ja sama mam realny wpływ na swoje zdrowie i dobre samopoczucie. „Kliknęło” i jestem wierna tej samej pani endokrynolog od 3 lat.

4. Drakońskie rozwiązania i oczekiwanie szybkich efektów

Nieudolne próby zrzucenia wagi rodzą frustrację, szczególnie u osób, u których zbliża się jakieś ważne wydarzenie życiowe. Przyznaję sama, że na początku nie wiedziałam, jak ugryźć problem spowolnionego metabolizmu – byłam przecież dwudziestokilkuletnią studentką, dla której wygląd fizyczny dotąd był jednym z najważniejszych atrybutów! Nagle straciłam kontrolę nad tym, jak wyglądało moje ciało. Ktoś z bliskiego otoczenia polecił mi post dr Dąbrowskiej i rzeczywiście – szybko zgubiłam 7 kg, czułam się lżej, ale wraz z powrotem do „normalnego” odżywiania się szybko nadrobiłam straty, fundując sobie spustoszenie w układzie hormonalnym i pogłębienie niedoczynności. Dlatego przestrzegam przed drakońskimi rozwiązaniami takimi jak diety niskokaloryczne (jeśli nie masz naprawdę olbrzymiej otyłości), dieta Duncana, dieta kopenhaska, dieta SIRT, różne posty i głodówki. Nie chodzi nam przecież o to, aby mieć formę do lata, tylko czuć się lepiej na długie lata.

5. Ignorowanie źródła problemu

Podczas przeprawy z niedoczynnością bardzo brakowało mi odpowiedzi na pytanie: „dlaczego ja?”. Dlaczego należę do grupy ponad 20% społeczeństwa, u której szwankuje funkcja tarczycy? W gabinecie endokrynologa mogłam usłyszeć jedynie „taka twoja uroda”. Co miało to oznaczać? Predyspozycje genetyczne? Dziś wiem, że gdybym w porę zlokalizowała źródło problemu, a była nim mocno obciążająca mieszanka – przewlekłe niedobory składników odżywczych, silna trauma z okresu dojrzewania, toksyczny związek i ekspozycja na stres, mogłabym oszczędzić sobie wielu miesięcy życia w letargu i bezsilności. Do innych przyczyn mogą należeć jeszcze m.in. niedoleczone infekcje, ekspozycja na metale ciężkie, nietolerancje pokarmowe, a nawet… COVID-19.

Wciąż zastanawiam się, dlaczego w leczeniu niedoczynności tarczycy tylko „uciszamy” objawy, zagłuszając sygnały od ciała, które na wszelkie możliwe sposoby daje nam znać, że coś jest nie tak… Mam nadzieję, że z czasem pojawi się w Polsce podejście całościowe i że zamiast poczucia straty diagnoza niedoczynności będzie przynosić poczucie sprawczości.

6. Brak pozwolenia na słabość

Wraz z diagnozą uaktywnił się u mnie mechanizm „Nie mogę dać po sobie znać, że coś jest nie tak”. Skąd ta tendencja do zagryzania zębów i robienia dobrej miny do złej gry? Myślę, że może mieć to związek z niechęcią do przyznania przed sobą, że jestem chora (zresztą do dziś mam problem z tym stwierdzeniem), a także z tym jak w społeczeństwie postrzegana jest niedoczynność – jako celebrycka wymówka do lenistwa, zaniedbania i dodatkowych kilogramów. Przez bardzo długi czas udowadniałam najbliższym, że czuję się świetnie na okrągło – jednak pewnego dnia powiedziałam „dość”. Tak jak zupełnie zdrowy człowiek mam prawo do słabszych dni, zaszycia się pod kołdrą, pozostania w dresie i regeneracji przy dobrej książce/Netfliksie. Wreszcie zupełnie się tego nie wstydzę.

7. Wartościowanie siebie przez wygląd

Wstyd – to właśnie czułam, gdy wchodziłam na wagę, która wskazywała coraz więcej. Brak oczekiwanych efektów był dla mnie powodem do wstydu i przyczyną kolejnych niepowodzeń, tworząc błędne koło. Sami pewnie dobrze to znacie – niedoczynność celnie atakuje atrybuty atrakcyjności – moje zażenowanie sięgało zenitu, gdy odkrywałam, jak rysy twarzy niekorzystnie się zmieniają, ciało opanowuje coraz większa opuchlizna, boczki zaczynają wylewać z jeansów, a brzuch zaokrągla się jak w połowie ciąży. Moje libido zakotwiczyło się na dnie. Czułam, że niedoczynność odbiera mi kobiecość, a obrazki fitnesek z Instagrama zamiast dodawać mi motywacji, potęgowały przekonanie, że jako niedoczynna jestem mniej warta. Dziś, po całej przeprawie z samooceną targaną przez niedoczynność, patrzę na to zupełnie inaczej – kocham moje ciało, otaczam je opieką i pielęgnuję. Wcale nie jest to równoznaczne z sześciopakiem i katorżniczymi treningami. Przestałam uczestniczyć w wyścigu po uznanie i uwolniłam się z pułapki porównywania się. Dopiero takie podejście uwolniło mnie od braku efektów. Czary mary?

8. Niedocenianie potencjału równowagi

Do przekonania o własnej wartości musiałam dojrzeć. Podobnie jak do innych elementów składowych, które są niezbędne w usprawnieniu pracy tarczycy, a które wcześniej postrzegałam jako „przeznaczone dla osób w kryzysie wieku średniego” 😉 Jako 20-latka zupełnie nie doceniałam uzdrawiającej siły medytacji, świadomego oddechu, pielęgnacji naturalnej, adaptogenów, jogi i snu. Tylko dzięki równowadze ciała i ducha jestem w stanie utrzymać remisję, żyć pełnią życia i zapomnieć, że niedoczynność mi towarzyszy. Choć założenie, że mój fizyczny stan zdrowia jest odzwierciedleniem psychiki i emocji zupełnie do mnie nie trafiało, tak jak cała ajurweda, którą uważałam za sekciarstwo i znachorstwo, dziś wszystkich niedoczynnych zachęcam do większej otwartości i wypróbowania tych działań, które choć odrobinę zbliżają do osiągniecia stanu harmonii. Wyciszenie się jest nam niezbędne, a spora część z nas działa wyłącznie na najwyższych obrotach, nieustannie dokładając do pieca.

9. Wykraczanie poza własne kompetencje

Ambicja to cecha wspólna wielu niedoczynnych. Przyznaję, że ja również przez długi czas kierowałam się podejściem „Sama to ogarnę!” – jednak dziś wiem, że są kwestie, które najpierw należy powierzyć specjalistom, a później czerpać od nich wiedzę. Mam tu na myśli szczególnie: dietę – gotowe jadłospisy z wyliczoną kalorycznością długoterminowo nie zdadzą egzaminu – w nich brak indywidualnego podejścia do Twojego zapotrzebowania na makroskładniki, a co najważniejsze – nie pozwolą Ci nauczyć się jeść intuicyjnie; suplementację – nie powinna ona opierać się na własnych domysłach, lecz na wynikach; oraz trening – rzucając się na głęboką wodę, bez opanowania podstaw, możemy narobić sobie większej biedy (czyt. kontuzji). Popełniłam wiele gaf, na każdym z tych pól 🤦

10. Powielanie mitów

Do największych wpadek niezaprzeczalnie zaliczam co prawda chwilową, aczkolwiek jednak wiarę w żywieniowe mity dotyczące niedoczynności, a mianowicie:

  • każdy z nas powinien odstawić gluten, laktozę i kawę (jeśli masz Hashimoto, to już w ogóle 100% masz nietolerancje i pozostaje Ci tylko dieta paleo)
  • lepiej nie jeść warzyw krzyżowych i truskawek, bo aż kipią od goitrogenów
  • MŻ to metoda, która działa – przecież ci co chudną, są na deficycie

Trendy w dietetyce są tak zmienne jak te w modzie, pewnie dlatego wokół nas krąży tak wiele rozbieżności, jednak odetchnijcie z ulgą – wszelkie wykluczenia powinny być poparte badaniami, sama diagnoza niedoczynności nie jest tu wskazaniem 😉 Warzywa krzyżowe natomiast nie są dla nas zagrożeniem przy odpowiedniej podaży jodu, wręcz przeciwnie, są bogate w substancje odżywcze i pomagają usuwać nadmiar estrogenów z organizmu. Lecę właśnie schrupać moje czipsy z jarmużu 😉

Mam nadzieję, że większości tych błędów udało Wam się uniknąć. A może dodalibyście do tej listy coś od siebie? Podzielcie się przemyśleniami w komentarzach!

Przeczytaj

Podziel się opinią!