Mija już 10 lat, odkąd towarzyszy mi niedoczynność tarczycy. Początki były trudne – do tej pory pamiętam swoje zdezorientowanie, gdy pojawiały się kolejne objawy, a nikt przez długie miesiące nie potrafił złożyć tego w jedną całość i postawić trafnej diagnozy. Przez 10 lat przechodziłam chyba wszystkie możliwe fazy w boju z niedoczynnością – od totalnej rezygnacji i stanów depresyjnych, przez chwilowe złudzenie poprawy, po stan, w którym zdarza mi się zapominać, że mam niedoczynność. Dziś cieszę się optimum zdrowia i dobrego samopoczucia, dlatego postanowiłam podzielić się z Wami 10 błędami, które popełniłam po drodze. A wiadomo – najlepiej uczyć się na cudzych błędach!
Niedoczynni na redukcji. Dlaczego nikt nie mówi nam o znaczeniu deficytu kalorycznego?
-To z czym, dziecko, do mnie przychodzisz? No tak, wysokie TSH to musi być niedoczynność tarczycy. Ale jaki tu jest problem?
-Pani doktor, przytyłam 8 kilogramów w 2 miesiące, nie zmieniając zupełnie nic w mojej diecie. Mam dopiero 23 lata, czy to nie za wcześnie na takie nagłe rozleniwienie metabolizmu? – zapytałam przerażona na mojej pierwszej w życiu wizycie u endokrynologa.
-Powiem ci, co zrobić. Zastosuj dietę MŻ (czyt. mniej żreć). Znasz taką? – zapytała z szyderczym uśmieszkiem.
Choć teraz wspominam to jako anegdotę z dawnych czasów na początku diagnozy, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że takie historie wydarzają się notorycznie w gabinetach wypalonych endokrynologów, którzy ignorują zupełnie kwestię odżywiania albo, tak jak było w przypadku mojej pierwszej endokrynolog, namawiają do rozwiązań, które mogą pogorszyć pracę tarczycy i… siać spustoszenie w całym organizmie.
Wszyscy lubimy proste i szybkie rozwiązania. Dlatego tak wiele osób decyduje się na głodówki, posty, diety oparte na sokach, spalacze tłuszczu i inne propozycje nie do odrzucenia, za którymi stoi sprawna machina marketingowa. Kto z nas nie chciałby wyglądać jak Adele w nowej odsłonie?