O tym, że mam niedoczynność dowiedziałam się za późno, a może właśnie w porę?
W liczbach:
- rocznik ‘89
- waga przed diagnozą: 64 kg
- wzrost: 168 cm
- pierwsze objawy: styczeń 2012
- diagnoza: wrzesień 2013
Liczby niewiele jednak mówią. Zanim dopadła mnie niedoczynność prowadziłam dość aktywny tryb życia – siłownia 3 x w tygodniu, studia, praca. Odkąd pamiętam, nigdy nie mogłam za długo usiedzieć w miejscu. Na początku stycznia 2012 zaczęła mnie męczyć bezsenność – każdej nocy usilnie starałam się zasnąć, ale kończyło się przewracaniem z boku na bok, frustracją, bólami w klatce piersiowej i przyspieszonym pulsem. W ciągu dnia miałam problemy z koncentracją, momenty, w których rozrywała mnie energia (jakbym wypiła 3 energetyki), a zaraz potem drastycznie spadała (mimo to nie byłam w stanie zasnąć nawet w ciągu dnia). Po 5 bezsennych miesiącach wylądowałam w szpitalu z podejrzeniem guza przysadki mózgowej – stwierdzono u mnie hiperprolaktynemię i wysoki kortyzol, czyli standardowy zestaw kobiety ambitnej, która nabrała za dużo obowiązków 😉 MRI wykazało, że guza nie ma, zatem wypuszczono mnie do domu z informacją, że to wszystko przez stres. Na TSH powyżej 4.5 u dwudziestotrzylatki nikt nie zwrócił uwagi…Usłyszałam za to, że najprawdopodobniej będę miała olbrzymie problemy z zajściem w ciążę (moje cykle były bezowulacyjne) i najlepszą terapią będzie dla mnie… psychoterapia.
Możliwe, że to był stres – w czerwcu miałam wylecieć do Kanady na rok. Była to świadoma decyzja, a nie konieczność, więc byłam przekonana, że to bardziej ekscytacja niż stres 🙂 Potrzebowałam zmian w życiu i to miał być początek czegoś nowego. Razem z dwiema przyjaciółkami wyleciałyśmy do Vancouver zupełnie w ciemno – nie miałyśmy tam ani znajomych, ani pracy, ani mieszkania. Zaczynałyśmy od totalnego zera, przechodziłyśmy szkołę życia w obcym kraju, prawie na końcu świata. Kanada to raj dla ludzi, którzy uwielbiają zdrowe żywienie i styl życia – na każdym rogu widzisz siłownie, studia jogi, sklepy spożywcze, w których znajdziesz tylko produkty organiczne. Wystarczy jeden spacer i widzisz, że ludzie otyli to tutaj rzadkość – także ze względu na sprawny system opieki zdrowotnej, wyższy standard życia oraz wszechobecne zaproszenie do aktywności fizycznej i zdrowej diety:) Razem z Asią, jedną z najbliższych osób, których niedoczynność nie zdołała mi odebrać, wykorzystałyśmy to w pełni – spacery nad oceanem, zwiedzanie, basen pod gołym niebem; naszą tłustą „polską” kuchnię zamieniłyśmy na krewetki, łososia i warzywa. We wrześniu waga wskazała 60 kg. Wtedy też dołączył do nas mój ówczesny partner.
Nowe początki
Początkowo pracowałam na nocne zmiany w hotelu jako recepcjonistka – nie działało to dobrze z zażywaniem Bromergonu (miał pomóc mi zbić prolaktynę), po 3 miesiącach byłam wycieńczona, więc musiałam zmienić pracę. Próbowałam szczęścia na dwóch etatach w kawiarni i cukierni francuskiej. Gdy nadszedł ‘martwy sezon’, okazało się, że w Kanadzie wcale nie jest tak różowo – pracodawca wysyłał Cię do domu, jeśli biznes się nie kręcił – jeżeli brakowało klientów skutkowało to obcięciem godzin pracy i mniejszym wynagrodzeniem. Znów stres. Jednak moja reakcja przeraziła mnie samą – niekontrolowany płacz i załamanie. A przecież nie był to koniec świata. Zawsze mogłam wrócić. Jednak wystarczyło naprawdę niewiele, żeby z oczu leciała mi istna Niagara. Wtedy zaczęłam też dostrzegać, że włosy wypadają mi garściami i moje ciało robi się ‘sflaczałe’. Myślałam, że to pewnie brak witamin i efekt zażywania antykoncepcji.
Rozwiązaniem było dla mnie znalezienie trzech różnych prac i zmiana nastawienia – poznałam wspaniałych ludzi i zaczęłam dosłownie „chłonąć” to wszystko, co mnie otaczało. I tak oto stałam się technikiem farmacji, recepcjonistką i baristką w hotelu, w którym przyjmowaliśmy gości ze świata kina (m.in. Meryl Streep, Samuela L. Jacksona, Daniela Radcliffe’a). Po drodze było wiele przygód – i tych dobrych, i złych, ale wszyscy razem daliśmy radę. W Wigilię przyjęłam oświadczyny partnera. Ostatnie pół roku w Kanadzie to był dla mnie maraton pracy – zdarzało mi się nawet po 14 godzin dziennie. Mieliśmy w planach wymarzoną miesięczną wycieczkę po Stanach. W tym wirze pracy nie dostrzegłam tego jak się zmieniam – moje ciało stawało się coraz większe (mimo, że pozornie nie zmieniłam sposobu odżywania, chociaż teraz gdy to analizuję z pewnością jadłam rzadziej i z mniejszą regularnością), czułam się zmęczona (jestem osobą, która nie toleruje narzekania – przy takim nakładzie pracy zmęczenie chyba jest naturalne?),włosy wciąż wypadały na potęgę, a metabolizm spadł do poziomu zerowego. Wróciły moje kłucia w klatce piersiowej, do tego dołączyło drętwienie kończyn. Koledzy z pracy namawiali mnie, żebym skorzystała z naszej kliniki i zrobiła sobie badania krwi, ale wolałam wydać te 100 dolarów na siłownię.
Niedoczynność, o której nie wiesz
To był kwiecień 2013, waga na siłowni: 68 kg. Przerażenie. To nie mogłam być ja. Czułam się okropnie, jakby ktoś mnie uwięził w obcym ciele. Mimo, że próbowałam coś zmienić – ćwiczenia nie przynosiły żadnych pozytywnych zmian, moja słaba kondycja i szybkie zmęczenie sprawiały, że po godzinie ćwiczeń nie miałam siły na nic – a przecież czekała mnie jeszcze praca.
W czerwcu 2013 pożegnaliśmy Kanadę i wyruszyliśmy do Stanów, zaczęliśmy od Kalifornii i skończyliśmy w Nowym Jorku. Takie wyjazdy to nie najlepszy pomysł dla nieświadomie niedoczynnych – stołowaliśmy się przeważnie w knajpach, a sami wiecie jak zdrowe jest amerykańskie jedzenie. Pewnego ranka w NYC znów ogarnęła mnie panika – obudziłam się i zobaczyłam przed sobą ogromne, tłuste nogi – przynajmniej 2 razy większe niż te, które miałam kiedyś. Ówczesny narzeczony zapewniał mnie, że dla niego wciąż jestem najpiękniejszą kobietą na świecie. Tutaj właśnie kończy się ten dobry rozdział.
Póki niedoczynność nas nie rozłączy
Sierpień, powrót do Polski. Mama od razu wysłała mnie na badania — TSH 8.5, waga 71 kg. Niedoczynność tarczycy. Wizyta u endokrynologa dopiero w październiku. Nie wiedziałam, że Euthyrox może przepisać mi nawet lekarz rodzinny. Pani doktor zaleciła mi dawkę pół 25 i zdrowe odżywianie – nie zagłębiała się w szczegóły („poszuka pani w Internecie, aha no i można poćwiczyć”) oraz zastosowanie zasady „mniej żreć”. Nie wiedziałam co mnie czeka. Został mi ostatni rok studiów, ale moim marzeniem było studiować jeszcze tłumaczenia. Wiedziałam, że będzie ciężko – 2 kierunki, cały dzień na uczelni plus masa pracy w domu. Myśl o siłowni po prostu zepchnęłam na dalszy plan. Baterie wyczerpane.
Wtedy podpatrzyłam, że moja młodsza siostra Kinga ćwiczy z Ewą Chodakowską. Początkowo miałam sceptyczne podejście – to pewnie kolejna sezonowa gwiazda, którą zresztą szeroko krytykowano za to, że źle demonstruje ćwiczenia. Jednak kiedy zaczęłam ćwiczyć z Kingą trening 6 minut po trzy razy w tygodniu, zauważyłam, że moja kondycja się poprawia. Po miesiącu ćwiczeń i przyjmowaniu Euthyroxu moja waga wskazała 73 kg. Załamałam się. Jednak dalej ćwiczyłam, teraz 4 razy w tygodniu, dołączyłam do tego Skalpel. Z braku czasu i silnego stresu, którego wtedy doświadczałam, nie przyjrzałam się swojej diecie. Skąd stres? Obce ciało i partner, który nie umie okazać wsparcia. Narzeczony stracił zainteresowanie tym co się ze mną dzieje. Gdy wracał do domu, kierował się od razu do monitora. 3 kolejne miesiące to tylko kłótnie, próby negocjacji. Przez telefon, siedząc w pubie powiedział mi, że „od dawna nie widzi we mnie kobiety i kocha mnie jak siostrę”.
Bez toksyn w życiu
Moje wyniki wskazywały na silną anemię–nie mogłam spać, jeść, pić… Zemdlałam na schodach. Za wszelką cenę chciałam pokazać wszystkim, że jestem silna i świetnie poradzę sobie sama. Psycholog podpowiedziała mi, że mam prawo do żałoby. Mam prawo do przejścia wszystkich etapów – szoku, niedowierzania, smutku, ale wreszcie ukojenia i akceptacji. Byłam gdzieś pomiędzy drugim a trzecim etapem, kiedy stwierdziłam, że moje ciało też musi wyjść z tego zwycięsko.
Wtedy zrobiłam sobie detoks, o którym Wam wspominałam – dietę owocowo-warzywną (post dr Dąbrowskiej, którego teraz ABSOLUTNIE NIE mogłabym polecić), jednak trochę oszukiwałam. Przez dwa tygodnie, zaczynałam dzień od Euthyroxu (teraz zwiększonego do dawki 50), potem wyciskanym sokiem z pomarańczy, grejpfruta i pietruszki. Kolejne posiłki to były przeważnie surowe warzywa, zupy, leczo, sałatki. Bardzo chciałam wrócić do ćwiczeń, dlatego do moich owocowo-warzywnych kompozycji dodawałam stopniowo twarożek, jogurty, pieczywo pełnoziarniste, chude mięso, ryby i jaja. Wprowadziłam „zdrowe żywienie”, chociaż w Internecie napotykałam same sprzeczności na temat tego, jak powinna wyglądać dieta w niedoczynności. Zmieniłam częstotliwość posiłków z 2-3 do 5 razy dziennie. Nie miałam jeszcze pojęcia o tym, co często idzie w parze z niedoczynnością – temat nietolerancji glutenu i laktozy był mi obcy, odżywiałam się intuicyjnie i jakimś cudem z czasem udało mi się odpowiednio dostosować kaloryczność posiłków. Stopniowo odkrywałam, jakie zmiany na talerzu i w stylu życia przynoszą skutki – teraz dzielę się nimi w grupie Aktywnie z niedoczynnością: misja remisja!
Rano, swoje ’30 minut po Euthyroxie’ przeznaczałam na przygotowanie lunchu na uczelnię – przeważnie były to sałatki warzywne z moim ulubionym awokado plus jogurt z otrębami. Znalazłam swoje naturalne chipsy- zaczęłam wcinać błonnik, gdy tylko złapał mnie ‘mały głód’. Jeśli chodzi o ćwiczenia, do Skalpela, 6-minut, dołączyłam Skalpel II i Killera. Po każdym treningu dodawałam jeszcze 10 minutowe ćwiczenia na różne partie ciała np. Mel B, Tiffany Rothe. Zapisałam się na siłownię i na zajęcia fitness (płaski brzuch, step, jędrne pośladki, stretching). Dbałam o to, żeby ćwiczyć 5 razy w tygodniu – za każdym razem coś innego. Zaczęłam zauważać zmiany na wadze, w marcu ważyłam już 60 kg, a moje TSH spadło do 3.2!!!
Dzięki rodzinie i przyjaciołom, którzy nigdy nie kwestionowali mojej wartości i wspierali mnie w walce o zdrowie, obrałam dobry kierunek – nie oglądałam się już za siebie, pokochałam nową osobę, którą się stałam i podniosłam standardy – nie tylko jeśli chodzi o nowego partnera, ale także i przede wszystkim o to, ile wymagam od siebie. W momencie kiedy zaczęłam zauważać efekty swojej pracy, wiedziałam, że nie mogę na tym poprzestać. Tarczyca lubi się buntować, jeśli przyzwyczaisz ją do aktywności fizycznej, a później na dłuższy czas odpuścisz, odpłaci Ci się pięknym za nadobne w postaci dodatkowych kilogramów. Przestałam to traktować jako wyrok, tylko właśnie jako motywację.
Akceptuję siebie, działam
Dziś, ponad siedem lat później, całkowicie akceptuję tornado, które wyrządziła mi w życiu niedoczynność. Okazuje się, że to ma sens. Niedoczynność wręcz zachęca mnie do rozsądnego egoizmu. Nie jest idealnie, gdy objawy nasilają się – wtedy baczniej przyglądam się diecie i suplementacji, robię badania, obserwuję swój tryb życia i aktywność fizyczną- staram się maksymalnie wyeliminować stres – niedoczynność jest do tego świetną wymówką. Gdy czytam o tym, że jest to „ciężka choroba”, czuję wewnętrzny sprzeciw. Jeśli wpadniemy w lawinę narzekania, nakręcania i użalania się nad sobą, szwankująca tarczyca stanie się wymówką. Cieszę się, że mnie to ominęło. Widzę sens w pracy nad sobą.
Dziś czuję się silniejsza i rozumiem, że nic nie dzieję się bez przyczyny. Gdy ujarzmiłam swój bałagan hormonalny i nauczyłam się kochać siebie z całą gamą niedoskonałości, poznałam kogoś, kto każdego dnia daje mi jeszcze więcej motywacji. Ł. podchodzi do niedoczynności z przymrużeniem oka – lubi z niej żartować, a jednocześnie uczestniczy w tym co się ze mną dzieje – gdy mam gorszy dzień opiekuje się mną, wspólnie ze mną stara się prowadzić zdrowy i aktywny tryb życia i … nigdy nie pozwala mi zmarznąć. Teraz jesteśmy też szczęśliwymi rodzicami.
Najbardziej jednak cieszę się z tego, że nie pozwoliłam sobie wmówić, że czegoś nie mogę, bo mam niedoczynność. I jeszcze tyle przede mną:) Dziękuję, że jesteście ze mną już od sześciu lat!
Walka z niedoczynnością tarczycy wymaga Twojej cierpliwości i pracy. Zdrowa osoba zaobserwuje zmiany na swoim ciele po 4 tygodniach ćwiczeń. U nas nie ma na to reguły, może to właśnie magiczne 4 miesiące tak jak u mnie? Na pewno przyjdzie taki moment, że zechcesz się poddać, bo nie widzisz efektów. Nie rób tego. Nie chcesz zaczynać od nowa! Jestem z Tobą, kibicuję i czekam na efekty:) Wiem, że wiele/wielu z Was doznało odrzucenia przez niedoczynność, macie wrażenie, że Wasze życie zmieniło się nieodwracalnie. Zawsze możecie obrócić to w coś dobrego. Czekam na Wasze historie i życzę Wam idealnych wyników. Patrzymy tylko przed siebie!
Jeśli dopiero zaczynasz oswajać się z niedoczynnością, koniecznie zapoznaj się z poniższymi artykułami:
6 komentarzy
[…] grubaskiem i ostatnia rzecz, o którą wtedy się martwiłam to brak szans na potomstwo. Tak jak już kiedyś wspominałam, w tym okresie ogromnego stresu dostarczyły mi kłopoty osobiste, z których całe szczęście […]
Kochana Twoja waga nie była kosmiczna, a z 65 kg skoczyłam na 99 kg…
Dziękuję Ci za ten wpis! Biorę udział w Twojej akcji, nie mogę się doczekać jutra 🙂 ja nie przytyłam bardzo dużo – ważę obecnie 54 kg (moja idealna waga to 51 kg), bardziej dokucza mi zatrzymywanie wody – głównie na twarzy, w łydkach i udach. Ostatnio oglądałam swoje zdjęcia sprzed zachorowania/diagnozy i nie mogę uwierzyć, że kilka kilo, które przybrałam, tak mnie zmieniło. Kiedyś szczupła i energiczna laska, która chodziła na krav magę, była wesoła i odważna, a teraz leniwa dziewczyna z obrzmiałą buzią. Postanowiłam jednak wziąć się za siebie, zmieniam endo i liczę na pozytywny skutek Twojej akcji 🙂 do jutra! 🙂
Dziękuję. Dałaś mi siłę, aby przestać użalać się nad sobą i zacząć działać 🙂
Witam
Chciałam krótko podzielić się swoją historią. Może komuś się to przyda. Jakieś półtora roku temu miałam problemy związane z tarczycą, konkretnie mówiąc, też problemy z zaśnięciem, często w ogóle miałam bezsenne noce, brak energii i kondycji bóle w plecach przy intensywnym wysiłku, generalnie czułam się zmęczona i przez to starsza niż powinnam się czuć w wieku 32 lat. Przez parę miesięcy nic z tym nie robiłam, dodam że w tamtym okresie moja waga doszła do 82 kg. Potem moja mama zwróciła mi uwagę że mam powiększoną szyję, mam wypukłość. Zrobiłam USG tarczycy i wyszło że mam wole. Trochę się tego przestraszyłam m.in. że to może być nowotworowe itp historie ( jestem panikarą z natury) Postanowiłam poprawić swój stan zdrowia ale ponieważ jestem fanką medycyny naturalnej nie chciałam iść do zwykłego endokrynologa po hormony itp. Poczytałam trochę w internecie i w książkach i stwierdziłam że zacznę od badania analizy pierwiastkowej włosa aby sprawdzić czego mi brakuje. Tą poradę zaczerpnęłam akurat z książki na temat leczenia choroby hashimoto. Wcześniej zrobiłam też TSH ale mieściło się w normie. Z analizy p. włosów wyszło że mam spore braki minerałów m.in. jod, selen, magnez, żelazo, bor lit i coś tam jeszcze. Po badaniu kupiłam różne suplementy ale nie czułam wielkiej poprawy. W końcu doszłam do wniosku że udam się do lekarza medycyny holistycznej który sam przepisze mi suplementy aby uzupełnić te niedobory i przy okazji zrobi „porządek” z tarczycą. Tak zrobiłam, znalazłam lekarza w sieci bazując na opiniach innych pacjentów. Lekarz zobaczył moje wyniki i stwierdził że mam skłonność do niedoczynności tarczycy. Pomimo że TSH mieściło się w normie lekarz i tak uznał że to wysoko ( około 3 jednostek mi wyszło,dokładnie 2,990 ). Od razu zlecił sprawdzenie poziomu wit D. Rozpisał mi kartę suplementacji, zalecił jeść tylko żytnie pieczywo, nie jeść nabiału krowiego ani nie pić krowiego mleka, jedynie kozie i owcze, roślinne, ponadto mięso ograniczyć do dwóch razy w tyg, jeść dużo warzyw , owoce w mniejszych ilościach, dodawać olej lniany do potraw , nie jeść cukru. Z ciekawostek: lekarz zalecił mi brać płyn lugola w celu uzupełnienia niedoborów jodu. Z każdą wizytą moje TSH spadało coraz niżej, waga również FT3 i FT4 też miało coraz lepszą konwersję. Dzięki tym zaleceniom waga spadła o 7 kg. Zaczęłam lepiej się czuć, lepiej spać, bóle w plecach. Moje życie zmieniło się na lepsze byłam w stanie podjąć pracę na rano ponieważ spałam w nocy. Wole zmniejszyło się znacznie. Nie wiem co byłoby dziś ze mną, gdybym nie podjęła takiej decyzji. Dodam, że całe leczenie nie było tanie: badania, suplementy, wizyta u lekarza, łącznie kosztowały mnie około 600zł miesięcznie co przy moich zarobkach było znacząco odczuwalne dla budżetu. Jednak było warto, pieniądze które zainwestowałam już mi się zwróciły. Nie jest łatwo trzymać reżim dietetyczny ( najbardziej ciągnie mnie do cukru i mleka do kawy, i herbaty) ale naprawdę jest wtedy różnica w samopoczuciu.
Hm… Przestaje się dziwić, że z moimi skokami tsh od 160, przez 0,5 do 70 nie potrafię utrzymać normalnej wagi- albo jestem za gruba, albo straaaaasznie chuda…